niedziela, 17 lutego 2013

Historia Graffiti w Polsce według Graff'a

Pewnego dnia znalazłem w necie artykuł na temat graffiti w mieście Jastrzębie Zdrój, które jest mi bliskie z czasów kiedy byłem aktywnym b-boyem. Artykuł mówił o początkach graffiti, a kończył się następującym zdaniem:
„Dobre akcje widziałem, no i oczywiście nie można zapomnieć o legendzie Andrzeju 'Graff' Graffie, który jest jednym z pionierów w Polsce. Zaczynał w latach 80-tych na mojej rodzimej ulicy Zielonej. Na słynnym Zoologiku jako writer ALMO razem z Baffim i ekipą oldschoolową jak na dzisiejsze czasy Bronx Rock Robot”. 
Cytat ten zmobilizował mnie do poproszenia Graffa, którego poznałem właśnie na ul. Zielonej w Jastrzębiu Zdroju i z którym działałem w hip hopie przez długie lata, o napisanie kilku słów na temat początków graffiti w Polsce z jego perspektywy.

Piotr „Sadi” Sadowski


Początki 1980-1987

Jako, że od wczesnych lat 80’tych interesowałem się breakdance, to w którymś momencie zwróciłem uwagę na graffiti, które pojawiało się często jako tło dla teledyskowej scenerii. Czasy w Polsce nie były łatwe, a miasto w którym się wychowywałem miało istotne znaczenie dla nadchodzących przemian w całym kraju. Jastrzębie Zdrój, gdzie pierwsze kopalnie zaczęły strajkować nie było łatwym polem do popisów z puszką farby. Miasto było obsmarowane napisami politycznymi typu „Jaruzelski Smok Wawelski, ZOMO Do Gazu” , symbolami Solidarności Walczącej itp. Przyłapany z farbą na mieście nie wyszedłbyś żywy z komisariatu, a tłumaczenie, że widziałeś to na amerykańskim filmie czy teledysku bardziej by pogorszyło sytuację. Ale cóż, pomyślałem, skoro Punki z ul. Katowickiej gdzie prężnie działała legendarna już kapela Psy Wojny – napisali na największym sklepie w mieście: „Jezus Przyjdzie w Glanach”, to i ja coś może zmaluję. Dziwić się musieli ludziska gdzie spośród anty ustrojowych sloganów malowanych ławkowcem w pośpiechu, pojawiły się dwa wielkie i kolorowe napisy „BREAKDANCE” i „BRONX”. Był to rok 1987.

Zabawne, że pierwszą puszkę spray'u jaką udało mi się kupić nie wypsikałem nigdy. Stała na szafie przez długie lata -  jak relikwia.  Gdy komuna padła było łatwiej. Można było pojechać do Czech gdzie mieliśmy blisko, a tam  były do kupienia spraye Skody. Kolesie wozili z Czech tanią wódę na handel, a ja przewalałem całe pieniądze na farby. Pewnego dnia odwiedził mnie zaprzyjaźniony urzędnik miejski i doradził, abym odpuścił sobie pisanie po ścianach haseł typu „Breakdance, Street Dance, i wszystkiego co ma z tym związek, bo szybko wpadnę. Tancerzy breakdance w mieście nie jest wielu, a u mnie w pokoju farb było więcej niż w warsztacie lakierniczym.

Legal:

W głowie miałem coraz więcej pomysłów, ale zacząłem się orientować, że malowanie prostych outlines, i tagów po nocach to nie to.  Jestem  perfekcjonistą. Malowałem ludziom na ulicy portrety ołówkami za kasę , obrazy - reprodukcje farbami olejnymi dla frajdy i na sprzedaż, kopiowałem znane dzieła i zawsze wiedziałem, że odwalanie kichy nie wchodziło w grę w żadnej z form sztuki. W związku z tym, zacząłem załatwiać sobie legalne ściany. Dopiero wówczas mogłem stwierdzić, że kartka papieru, a ściana to nie to samo. Zacząłem sobie zdawać sprawę z istnienia czegoś takiego jak końcówki do farb, które mają wpływ na czystość kreski i efekt końcowy. Materiały, które miałem nie dawały mi jednoznacznych odpowiedzi, a że miałem tych materiałów niewiele to przestałem być rozwojowy i ugrzązłem w miejscu.

Przełom - 1991:

Jak wcześniej wspomniałem, tańczyłem breakdance i miałem kilku znajomych to tu to tam. Znajoma z urzędu miasta w Katowicach dała mi cynk, że na mieście szykuje się wielka impreza graffiti i muszę tam być. Faktycznie to był przełom w mojej twórczości. To wszystko co wiedziałem i widziałem dotychczas już się nie liczyło. Ekipa ok. 20 studentów mówiących głównie po francusku wywaliła całą ścianę 30m na 5m pod jednym z katowickich wiaduktów przy PKP.

Polskie Graffiti:

Na początku lat 90-tych m.in. na Śląsku zaczęły pojawiać się pierwsze kolorowe ściany i pociągi. Widać było wpływ „Uppsala Graffitiskola” czyli naszych gości z zagranicy. Zaczęły powstawać pierwsze ekipy. Cieszyłem się, że coś się wreszcie zaczyna dziać, a słysząc jak na PKP w Katowicach zapowiadają pociąg z Katowic do Gliwic mówiąc „ten kolorowy” czułem satysfakcję i byłem dumny z ekipy która to zrobiła.

Po pojawieniu się czasopisma „Ślizg” w roku 1996 i powrotu  Hip Hopu do łask  - graffiti stało się czymś normalnym i wręcz niepożądanym. Coraz częściej byłem nazywany wandalem, mimo, że malowałem legalnie na wcześniej ustalonych z właścicielami budynków ścianach. Bombardowanie pociągów z doborowymi ekipami też dawało frajdę. Miło było zobaczyć na drugim końcu  województwa swoje  kolorowe wagony. Ale pewnego razu uciekając przed policją w środku nocy mając za plecami niedokończony wagon, zdałem sobie sprawę, że w domu czeka na mnie żona i malutki syn. Co ja im powiem, jak mnie złapią, co ja powiem szefowi w pracy, prawie wszyscy z ekipy byli niepełnoletni więc najbardziej oberwę ja.  I trzeba było coś z tym zrobić.

Przemyślenia:

Mając dostęp do końcówek, farb i materiałów tematycznych, byłem w stanie namalować wszystko. Czy byłem dobry? Czy byłem płodnym artystą? Nie wiem. Wiem, że byłem jednym z pierwszych  graficiarzy w Polsce. Kręcił mnie breakdance i wszystko co mu towarzyszyło w całej swej okazałości w czasach gdy po polskich miastach jeździły czołgi i pewnie nie ja jedyny czułem temat. Nigdy nie liczyłem tego, co pomalowałem i zawsze starałem się kolejną pracę zrobić lepszą. Najwyższą poprzeczką dla wszystkich artystów graffiti jest tzw. fotoreal / 3D i odnalezienie własnego stylu. Jednak to nie artysta ma być o tym przekonany lecz ci, którzy oglądają jego dzieła, a że zwykłem mawiać: "Graffiti to bardzo ulotna sztuka, czasem niewielu będzie dane ujrzeć co namalowałeś".

Andrzej „Graff” Graff

Brak komentarzy: