czwartek, 29 listopada 2012

Street Jazz - First Rap Show in Poland (1994)


1 lipca 1994 roku miało miejsce niecodzienne wydarzenie w muzycznej historii Polski. Po raz pierwszy bowiem odbył się koncert z udziałem Dj'a oraz prawdopodobnie, był to pierwszy koncert rapowy w naszym kraju.

Polska gościła już legendarnych twórców jak chociażby Miles'a Davisa w 1983 roku podczas Jazz Jambore. W podobnych okolicznościach doszło także do opisywanego wydarzenia - koncertu jazzmana Grega Osby'ego z rapowym zespołem Street Jazz.

Wraz z Sopem, zadałem kilka pytań organizatorom występu zespołu Street Jazz, panu Jarkowi Tylickiemu i panu Mariuszowi Adamiakowi.

W jakich okolicznościach doszło do zorganizowania koncertu Grega Osby'ego & Street Jazz?
T: Greg przyjechał na festiwal Gdynia Summer Jazz Days '94. Był jedną z atrakcji tego festiwalu. Koncert ten nie był na pewno zamierzeniem stricte rapowym, raczej miał pokazać różne oblicza muzyki jazzowej oraz samej muzyki rap i jednego z najciekawszych w tamtym czasie artystów nowej generacji muzyków jazzowych.
A: Organizatorem tego koncertu była agencja Akwarium i agencja koncertowa Colosseum. Pierwsze dwie edycje festiwalu były organizowane wspólnie.
Czy był to pierwszy występ tego wykonawcy w naszym kraju?
A: Tak.
Na jakiej zasadzie przebiegała współpraca między agencjami. Dlaczego Warszawa nie organizowała tych koncertów w ramach Warsaw Summer Jazz Days?
A: Przyjęliśmy zasadę, że artyści nie powtarzają się na festiwalach. Nazwa podobna, ale były to dwa różne festiwale.
Czy był to pierwszy artysta rapowy z zagranicy, który wystąpił w Polsce?
T: Tego nie wiem, Greg Osby nie był muzykiem rapowym. Na tym etapie swojego okresu twórczego, rap był jednym z elementów jego przekazu. Na pewno był to pierwszy koncert w Polsce, gdzie na scenie na żywo wystąpił Mc z Dj i zespołem.
Czy w późniejszym czasie zapraszał Pan artystów muzyki rap?
T: Tak, było ich bardzo dużo i jest tak nadal do dnia dzisiejszego. Ja osobiście nie sprowadzałem muzyków stricte rapowych. Za to prezentowałem artystów, którzy wykorzystywali muzykę rap i hip hop: Steve Coleman, US3, Urbanator, Universal Super Session, Courtney oraz artystów, którzy mieli duży wkład w tą muzykę, m.in. : James Brown, George Clinton, Kool & The Gang, Maceo Parker.
Czy grupa towarzysząca Gregowi, była zawiązana na ten koncert czy w takim składzie koncertowała dłuższy czas?
T: Zespół Grega Osby'ego Srteet Jazz grał około dwóch lat do czasu wyczerpania się formuły według odczuć lidera.
Kto wchodził w skład zespołu?
T: Greg Osby - tenor saxophone; Mustafo - rap; Calvin Jones - bass; Bill McLellan - drums; Master T - Dj; Darrel Grant - keyboards. (Master T został zastąpiony przez Dj Corey-Fu, przyp. Dziurawe Sample).
W jakim miejscu dokładnie odbywał się festiwal Gdynia Summer Jazz Days '94?
A: Festiwal odbywał się w Teatrze Muzycznym w Gdyni oraz w klubach na terenie miasta. W późniejszych edycjach koncerty odbywały się również w Sopocie.
Jak długo trwał?
A: Trzy dni.
Ile odbyło się koncertów w dniu występu Street Jazz?
T: Koncert Grega odbył się 1 lipca 1994 około godziny 21 w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Oprócz Grega zagrali przed nim New Information (Kulpowicz, Sierański, Poppek). W Teatrze Miejskim w Gdyni o godz 24.00 zagrał Duet Masło (Tymański/Trzaska). 
Jak to się stało, że w kraju, w którym muzyka rap była w fazie rozwojowej na deskach jednego z większych festiwali jazzowych, pojawił się zespół hip hopowy w czystej postaci (Dj i Mc)?
A: Staraliśmy się przedstawić w ramach budżetu wszystko to co najciekawsze na światowej scenie jazzowej. Greg z tym programem na pewno spełniał ten warunek i do dzisiaj jest jednym z najbardziej twórczych muzyków jazzowych. Chociaż w tej chwili jest w zupełnie innym świecie niż w roku 1994.
Jak publiczność zareagowała na występ Grega?
T: Był to pierwszy tego typu koncert. Reakcje były różne. Część słuchaczy przyjęła występ z rezerwą, część z dużym entuzjazmem. Klasa muzyków i jakość prezentowanej muzyki spowodowała, że koncert można uznać, za bardzo udany.
A: Koncert można w sumie uznać za udany. Głównie było to zasługą artystów i jakością ich muzyki. Był to pierwszy tego typu duży koncert w Polsce. Część publiczności przyjęła go jednak z rezerwą. Koncert miał miejsce na festiwalu jazzowym, gdzie spektrum publiczności jest bardzo zróżnicowana. Od ortodoksów jazzowych, dla których ta konfiguracja była nie do przyjęcia po przypadkowych widzów. W tym czasie był to bardzo nowatorski koncert. Uważam, że zakończył się sukcesem. Chociaż biletów sprzedało się dużo mniej niż np. na występ Yellow Jackets.

Czy ludzie z otoczenia jazzowego byli obecni na Street Jazz? Jakie były ich odczucia?
A: Na koncercie byli przede wszystkim dziennikarze i muzycy. Nikt raczej nie kwestionował jakości muzyków i ich muzyki, bo to pozostawało poza sporem. Różny był odbiór samej muzyki. Ci, którzy byli w głównym nurcie jazzu, podchodzili z dużą rezerwą, inni z dużym entuzjazmem. W tym czasie tych pierwszych wydaję mi się, że było więcej. Nie dotyczyło to tylko tego koncertu. Krytyka przyjęła z dużą rezerwą również płytę, którą on promował - 3D - Life Styles.
A otoczenie hip hopowe było obecne?
A: Nie przypominam sobie. Wydaje mi się, że ono się dopiero tworzyło. Dla części był to bardziej koncert jazzowy, tak jak dla części słuchaczy jazzowych, był to koncert rapowy. Ja należę do tych, którzy uważają, że rap to również jazz. Tak jak Michał Urbaniak, który rap porównał do Be Bopu, bardzo ważnemu okresowi w rozwoju jazzu. W tym czasie środowisko hip hopowe było bardzo małe. Moim zdaniem w tamtym okresie, poza nielicznymi wyjątkami środowisko rapowe, było nie przygotowane do tego typu koncertów, bo słuchali tego co aktualnie działo się na scenie rapowej, zapominając zupełnie o korzeniach tej muzyki. Co szczególnie było słychać w pierwszych nagraniach polskich wykonawców muzyki rap.
Czy artyści zagrali tylko materiał umieszczony na płycie wydanej sumptem Jazz a Go Go? Jest to utwór Street Jazz trwający 34:25.
A: Na płycie jest tylko fragment koncertu. Całość trwała ponad półtorej godziny.

Interesował się Pan muzyką rap w tamtych czasie? Jaka istniała wtedy opinia w Pańskim otoczeniu dotycząca rapu, hip hopu?
A: Ja muzyką interesuję się od 12 roku życia. W różnych okresach słuchałem różnej muzyki, ale nigdy nie byłem jakoś sformatowany. Zawsze słuchałem dużo i bardzo różnej muzyki. Muzyka rap nigdy nie była u mnie muzyka wiodącą. Bardziej mnie interesowali muzycy, którzy wykorzystywali muzykę rap, np.: Herbie Hancock, Bill Laswell, Steve Coleman, Brandford Marsalis, Prince czy ojcowie tej muzyki: James Brown, George Clinton, Gill Scot Heron, Grandmaster Flash, Afrika Bambaataa.
Czy koncert w akcji promocyjnej był w jakimś stopniu nastawiony na kontekst rapu? Czy był nagłaśniany medialnie?
A: Raczej nie. Była podkreślana nowość tego projektu, ale promocja była nastawiona na wydarzenie muzyczne w ramach festiwalu muzycznego.  Koncert był transmitowany przez TVP2.
Zapytałem Platoon'a (Trials X) o to jak pamięta występ Street Jazz:
Byłem na tym koncercie razem z Bogną Świątkowską. Prawdą jest, że na sali nie było wiele osób kumających rap. Po koncercie zostaliśmy zaproszeni na backstage. Dla mnie niesamowite przeżycie. Miałem okazję poznać ich osobiście, pogadać z Dj. Rozmawialiśmy o początkach hip hopu w Polsce i o fuzji rapu z innymi gatunkami w USA. Pamiętam, że bagaż Grega nie doleciał i ten wystąpił na scenie w dresie.
Tak oto wspomina to wydarzenie Dj Bruno (Artur Warzecha a.k.a. BRUNO - didżej, raper, producent muzyczny, gitarzysta.):
Pierwsza połowa lat 90-tych ubiegłego stulecia to początek mojej fascynacji fuzją hip-hopu z jazzem. Płyty jak np. "Doo Bop" Milesa Davisa, "Jazzmatazz vol.I" Guru, "Hand On The Torch" Us3, "Urbanator" Michała Urbaniaka kształtowały mnie na wielkiego fana wspólnych dokonań didżejów, raperów i muzyków improwizujących. Zasłuchiwałem się w tych produkcjach z wypiekami na twarzy. Pewnego razu natknąłem się na nagranie "Mr.Gutterman" saksofonisty, Grega Osby'ego. Od razu zaliczyłem je do najwybitniejszych w stylu hiphop-jazz. Jakże wielka była moja radość, gdy nasza telewizja wyemitowała koncert tego muzyka. Koncert odbył się w Polsce pod tytułem "Street Jazz". Żywy zespół plus didżej i MC to było to! Jaka szkoda, że nie nagrałem tego na video! Przez ładnych kilka lat próbowałem kupić płytę "3d Lifestyles" Osby'ego, ale bez skutku. Dopiero pewien pan z internetowego sklepu Master Disc mnie uszczęśliwił. Zanim to się stało - czekałem kilka miesięcy, a on w tym czasie szukał dla mnie krążka... na całym (internetowym) świecie! Nie zawiodłem się na płycie. To jedna z obowiązkowych pozycji dla każdego, kto chce zgłębić ten arcyciekawy nurt muzyczny. Polecam bardzo mocno!
Sądzę, że ów koncert miał znaczenie bez wszech miar, mimo, że nie odbił się szerokim echem, wśród powstającej rodzimej scenie rapowej (nie hip hopowej).


Poniższy tekst pochodzi ze wstępu do wywiadu z Gregiem Osbym, umieszczonym w gazecie "Jazz a go go", do której dołączona była płyta z nagraniem koncertu.

"Bezpośrednio po morderczej, 20-godzinnej podróży z Nowego Jorku, pomimo zaginięcia bagaży, koncertem w Teatrze Muzycznym w Gdyni Greg Osby wraz ze swoim zespołem Street Music zainaugurował europejskie tournee promujące jego najnowszy album „3-D Lifestyles". Formacja prowadzona przez najwybitniejszego z „jazz rebels" była gwiazdą pierwszego dnia Gdynia Summer Jazz Days. Osby - jak wszyscy rebelianci - zakochany w nagraniach mistrzów bebopu, zaliczył wielostopniową szkołę jazzu, zanim rozpoczął działalność na własny rachunek. A że uczniem był pilnym i utalentowanym, niech świadczą nazwiska choć kilku jego „nauczycieli": Steve Coleman, Jack DeJohnette, Gary Thomas, Cecil Brooks. „Terminy" opuścił Osby jako artysta dojrzały, jeden z nielicznych, którzy potrafili twórczo przełożyć mowę bopu na język jazzu lat dziewięćdziesiątych — muzyki (a przynajmniej niektórych jej nurtów) coraz bliższej brzmieniu nowojorskiej ulicy, o coraz silniejszym charakterze ludycznym. Tematem do burzliwej dyskusji jest twierdzenie, że przeintelektualizowany jazz skłania się ku hip-hopowi, chcąc pozyskać odbiorców, a hip-hop w poszukiwaniu intelektualnego zaplecza czerpie z jazzu. Faktem jest natomiast, że obydwa nurty zyskują na tym, że, jak to jest w przypadku Grega Osby'ego, zacierają się miedzy nimi granice. O ile „3-D Lifestyles" jest świadectwem zachwytu jazzmana nad siłą przekazu, jaką rap niewątpliwie jest obdarzony, o tyle koncert był spełnieniem się Osby'ego jako - jak mówi o sobie — instrumentalnego rappera. Na scenie wystąpiły właściwie dwa genialnie współpracujące zespoły: rapowy - złożony z wokalisty Mustafo i didżeja Mastera T, oraz jazzowy - sekcja plus saksofon altowy jako instrument solowy. Po raz pierwszy w Polsce wystąpił ciemnoskóry disc jockey, filar każdej formacji rapowej, konstruktor brzmienia i showman w jednej osobie. Po raz pierwszy także mogliśmy podziwiać prawdziwego rapera - potrafiącego opowiadać historie, będącego master of ceremony (MC). Mustafo, lider własnej formacji 100X, posiadł także najwyższy stopień wtajemniczenia rapera: free stylin' czyli sztukę układania rymów z głowy, na poczekaniu. Jego improwizowana opowieść o bobasie, który podczas „Intelligent Madness" wdrapał się na scenę, była fantastyczna. Świetny MC na fali jest właściwie samym rytmem. I samym słowem. Fundamentem, na którym opierali swe dialogi i sola Mustafo i Osby, był podstawowy beat odtwarzany z taśmy przez Mastera T oraz praca perkusisty i basu. Basista Calvin Jones, wtopiony w rytm, rzadko wychodził z cienia kilkoma akordami zagranymi przy użyciu techniki klangu. Nietypowa była także rola perkusji. Bill McLellan posługiwał się właściwie tylko bębnem centralnym, którym podkreślał rytm, oraz talerzami. Podczas koncertów grup stricte rapowych podkład rytmiczny odtwarzany z taśmy zawiera zwykle brzmienia „blachopodobne", bliskie dźwiękowi wydawanemu przez uderzany miotełkami hi-hat, tu jednak żywa perkusja dawała znaczne urozmaicenie. Master T jest jeszcze młodym didżejem, solidnym, chociaż techniką i wyobraźnią znacznie ustępującym takim mistrzom jak chociażby DJ Premier, odpowiedzialny za rewelacyjne podkłady dźwiękowe w duecie Gang Starr, tworzonym wraz z Guru. Mając do dyspozycji specjalny mikser sygnałów z dwóch (polskich) gramofonów i zręczne ręce, Master T dał jednak kilka razy prawdziwy pokaz swych umiejętności. Wbrew pozorom DJ ma duże pole do popisu. Specjalne płyty, zawierające jedynie powykrajane z nagrań partie poszczególnych instrumentów, wokalu, tylko pojedyncze słowa lub dźwięki (tzw. loops), produkowane w małych ilościach przez wydawnictwa typu Zomba Records, Fresh Records czy Sleeping Bag, są dla niego materiałem do produkcji efektów scratch, polegających na błyskawicznym cofnięciu odtwarzanej płyty. Rozwiązania tworzone na bazie tego prostego pomysłu pozwalają niezwykle urozmaicić faktury produkcji rapowych powstających przez wielokrotne miksowanie ścieżek zawierających autorskie sample wytwarzane przez didżejów oraz rozmaite efekty brzmieniowe. Master T nie posługiwał się specjalnymi płytami. Efekty scratch uzyskiwał używając 45-obrotowych singli Michaela Jacksona, soundtracku do filmu „Malcolm X" skomponowanego przez Terence Blancharda oraz ostatniej płyty Gang Starra „Hard to Earn". Sam Greg Osby grał pięknie. Jego saksofon był oszczędny, by naraz wybuchnąć skomplikowanym harmonicznie solem. Punktował opowieści Mustafo, by za chwilę nawiązać z nim wspaniały dialog. Alt Osby'go był fabularny, twardy, bo w hip-hopie nie mówi się o przyjemnościach czy rzeczach błahych. Greg, gdy nie grał, tańczył, a właściwie wibrował w rytm muzyki. To on był Mistrzem Ceremonii tego niezwykłego koncertu. Tego wieczoru Greg Osby & Street Music wykonali „Streetjazz Theolonious" i „Intelligent Madness" z albumu „3-D Lifestyles"oraz kompozycję „Electric Relaxation" znakomitego tria rapowego A Tribe Called Quest z jego ostatniej płyty „Midnight Marauders"i „ItS On" z Nineteen Naughty III, najnowszej produkcji klasyki rapu Naughty By Nature. Utwory te w wersji live to kompozycje wielowątkowe, pełne improwizacji, ale uporządkowane, i oparte na krótkich tematach podawanych przez saksofon, o jazzowej konstrukcji, a jednak nasycone rapem i hip-hopem. Harmonia stylów. Współpraca i zrozumienie. Podczas „Theoloniousa" Mustafa zaprezentował też inną, niezwykle trudną technikę rapu, zaczerpniętą z folkloru karaibskiego - toasting, polegający na niesłyszalnie szybkim melodeklanowaniu z zachowaniem rytmu tylko poprzez odpowiednią modulację potoków słów. A Mustafo mówił o publiczności: "... pięknisie, jesteście przyspawani do stołków". Tak właśnie zachowywała się większość widowni. Ponadto była wręcz żenująco nieliczna. Wydawałoby się - sami wybrani, sami zainteresowani. A koncert był wspaniały ..."

Współautor: Sop


New York's Bronx Housing Projects during the 40's









© Life Magazine

środa, 28 listopada 2012

Pearl Bailey - Queen Latifah from back in the days...



Śpiewaczka, tancerka, i aktorka. Pearl Bailey była jedną z najwspanialszych postaci scenicznych w amerykańskim showbusiness. Charakterystyczna, nieskrępowana postawa artystki jako "Pearlie May", była wręcz ubóstwiana gdziekolwiek by nie występowała.

W latach 40., śpiewała w najpopularniejszych grupach dekady, wliczając w nie Count Basie Band, czy Cab Calloway Band. Pojawiała się w licznych musicalach i filmach. W latach 60., grała w kabaretach, wypracowując w sobie niezwykłe poczucie humoru, dzięki czemu zyskała spore grono fanów. Jej popularność w latach 70., uczyniła z niej gwiazdę własnego show telewizyjnego.
Rodzina Bailey przeniosła się do Waszyngtonu, gdy Pearl była dzieckiem. To tam wygrała kilka nagród w zawodach talentów, rozpoczynając tym samym karierę tancerki, podążając śladami brata Bill'a. Początki pracy jako śpiewaczka to grupy Edgar Hayes, Cootie Williams, Count Basie. W 1944 roku, zadebiutowała w nowojorskim nocnym klubie Village Vanguard. Przenosząc się do Nowego Orleanu na ośmiomiesięczną rezydenturę w klubie Blue Angel. Występy w charakterze kabaretu, były najbardziej dla niej naturalne. Jej zrelaksowany styl, naturalność emanowały na scenie. Później wyruszyła w tournee z Cab Callaway Band, zmieniając Sister Rosetta Tharpe. W 1946 wystąpiła na deskach Broadway Theatre w sztuce St. Louis Woman. W rok później zadebiutowała na ekranie, w filmie Variety Girl, śpiewając piosenkę ''Tired'', która była jej pierwszą płytą.

Bailey dalej nagrywała płyty przez lata 40., i 50., współpracując z reżyserem musicali Don Redman. Jej najbardziej rozpoznawane nagrania to duet z Frank Sinatra ''A Little Learnin' is a Dangerous Thing'', wersja komiczna nagrania Louis Jordan ''Saturday Night Fish Fry'' oraz hit popowy ''Takes Two to Tango''. W ciągu lat 50. i 60. Bailey kontynuowała swoją przygodę na ekranie w Carmen Jones, Porgy and Bess, i All the Fine Young Cannibals. Pracowała również na scenie, jej najbardziej uznaną rolą była postać swatki Dolly Gallagher w czarnym musicalu Hello Dolly.  W 1968 roku opublikowała autobiografię pt. The Raw Pearl

niedziela, 25 listopada 2012

środa, 21 listopada 2012

The Last Days Of Left Eye (2007) reż. Lauren Lazin

Lisa "Left Eye" Lopez, członkini najlepiej sprzedającej się grupy RnB wszech czasów - TLC zginęła 10 lat temu w wypadku samochodowym podczas pobytu w Hondurasie. Okazało się, że zachowały się taśmy z nagrań video, które dokumentowały różne wydarzenia, z planowanego na miesiąc pobytu. VH1 wykorzystało te materiały i nakręciło półtoragodzinny film dokumentalny o Lisie. Wyszedł z tego zabiegu film bardzo ciekawy. Jak sama Left Eye twierdziła, poleciała do Hondurasu poukładać swoje sprawy i uspokoić wewnętrznie. Przed kamerą opowiadała o swoim dzieciństwie, formowaniu się TLC, sukcesach i porażkach zawodowych, pobycie na odwyku jak i o kontrowersjach związanych z podpaleniem przez nią domu jej partnera. Opowieści, które przedstawia widzom Lisa (bez makijażu, wymyślnych strojów) przeplatane są obrazami archiwalnymi z domowego archiwum jak i materiałami ze stacji muzycznych. Dzięki temu możemy wiele dowiedzieć się o raperce, o jej rozlicznych talentach, czy zobaczyć ją rapującą jeszcze w latach 80. Dodatkowo widzimy wiele ciekawych smutnych jak i pozytywnych rzeczy z pobytu Lisy w Hondurasie. M.in. ,że zabiła przypadkiem dziecko, które wybiegło jej przed maskę auta, a z drugiej strony, że wraz z lokalną grupą Egypt, której była managerem pojechała do więzienia dać koncert dla osadzonych, wśród których możemy ujrzeć członków złowrogiej Mara Salvatrucha. Prócz tego dowiadujemy się o jej rozterkach, pasjach, są to szczere zwierzenia. Niestety film kończy się uwiecznieniem fatalnego wypadku...i mimo, że wiemy, jak zginęła Lisa to nijak nie można się na to przygotować. Polecam nie tylko fanom TLC i Lisy! RIP Left Eye. 

niedziela, 18 listopada 2012

Zulu Nation Graffiti - Jezus Alien?




Graffiti Art to przekaz dla społeczeństwa, a Universal Zulu  Nation pełni rolę międzynarodowego pośrednika w przekazywaniu wiedzy, która nigdy nie ma końca - TRUTH IS TRUTH, FACTS ARE FACTS.

My jako Oldschoolers Crew jesteśmy głodni waszych nawet kontrowersyjnych komentarzy na ten temat jak sam powyższy przekaz.

wtorek, 13 listopada 2012

Nike Mag - Back to The Future in 2015

Kultowa dziś seria 'Back To The Future' w latach 80., w jednej ze swoich części pokazała rzeczywistość amerykańskiego miasteczka w roku 2015. Chociaż brakuje nam jeszcze kilku lat, warto przyjrzeć się jak prawie trzy dekady temu, miała wyglądać przyszłość według amerykańskich producentów filmu. Na pewno, pamiętacie latającą deskorolkę, czy samo osuszającą się kurtkę Nike'a. Ale największe wrażenie z pewnością na wielu z was wywarły sneakery z przyszłości 'Nike Mag'. W zeszłym roku firma Nike, powróciła do przyszłości, proponując reedycję kultowych butów. 1500 par ukazało się na aukcjach ebay, po cenie wywoławczej równej 10.000$ każda, a zebrane środki przeznaczono na fundację Michael'a J. Fox'a, która pomaga walczyć z chorobą Parkinson'a.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Panasonic DO-RE-MI SG-123

Panasonic Do-Re-Mi SG 123 - mini gramofon z klawiszami! Prawdziwe boom, prosto z 1977 roku. Można było zagrać melodie na klawiszach, albo robić to razem z kręcącą się płytą winylową. Była nawet opcja podłączenia mikrofonu! To musiał być szał dla dzieciaków. Sam nie obraziłbym się jakbym takie 35 letnie cudo wykopał spod tegorocznej choinki.


Autor: Bboy Metes

czwartek, 8 listopada 2012

The Forty-Deuce: The Times Square Photographs of Bill Butterworth, 1983-1984

Ciekawa pozycja, która poza udokumentowaniem porno biznesu, uwieczniła również, wizerunki hip hopowców...

poniedziałek, 5 listopada 2012

The Story of Arthur Armstrong - Owner of Legendary Ecstasy Garage Club


W pierwszej dekadzie tworzenia tego, czym dziś jest hip hop, zdarzało się, i jest to całkowicie normalne, że osoby spoza otoczenia, budowały historię tego ruchu. Dobrym przykładem jest Sal Abbatiello, właściciel klubu Disco Fever, który prowadząc go, doszedł do wniosku, że rodzący się hip hop, jest dokładnie tym na co czekał tłum fanów, zmęczonych klimatem "disco" bibek (w jego klubie rezydentami były osoby przez długie lata określane przez "prekursorów hip hopu", za Disco Dj's).  Wielu z nich po latach "doczekało" się  należytego miejsca w historii hip hopu.

Sal spontanicznie dowiedział się o nowym stylu - rappingu - dzięki Sweet G. Nie tracąc chwili, wyruszył na poszukiwania odpowiednich Dj's. Osobą która wprowadziła go do świata rapu był Kool Dj Herc.

Armstrong urodził się i wychował w małym miasteczku Luisiana. Często podróżował, zanim na stałe osiadł w mieście Wielkiego Jabłka, odwiedzał Chicago, Detroit, Houston i Texas. W wieku 29-ciu lat podjął decyzję, wyjazdu do NY. Zamieszkał na Bronxie, na Washington Avenue.

Dorastał na klasyce "Czarnej Ameryki", uwielbiał blues i jazz i w tym też kierunku, wraz z kolegą, okołu roku 1979 otwiera klub Galaxy 500, mieszczący się w pobliżu Macomb's Road. Tak samo jak w przypadku Disco Fever, repertuar był określony na dorosłą publiczność, nazywaną w tamtych latach - Pops. Zamiarem Armstronga było posiadanie klubu, w którym grano by koncerty. Mijał tydzień od jego otwarcia, gdy...
"Przypadkowo natknąłem się tam (Galaxy 500) na Herc'a. Zanim go spotkałem, nigdy nie słyszałem o hip hopie. Kool Herc usiadł koło mnie i wyjaśnił mi czym jest hip hop. To spowodowało, że zorganizowałem kilka hip hopowych występów. (…) Pamiętam jak Kool Herc powiedział mi, że jest Muhammadem Ali Hip Hopu. Nigdy nie zapomnę tego oświadczenia".
Herc zagrał imprezę i tak miłośnik jazzu rozpoczął przygodę z hip hopem.
"Byłem pod wrażeniem tych młodych ludzi. Wydawało się, że próbują stworzyć coś nowego. Byłem pod wrażeniem ich uporu. To nie była muzyka, którą bym chciał słuchać, ale nie była zła. Poznałem kilkoro dzieciaków z okolicy, którzy powiedzieli mi kto jest kim. Zaczęli mnie uświadamiać, kto jest popularny. Jeśli chciałeś się czegoś dowiedzieć, wystarczyło zapytać dzieciaków. To oni powiedzieli mi o Bambaacie, Flashu i Theodorze".
Wkrótce w klubie zaczęli grać L Brothers i Grandmaster Flash. Mr. Armstrong był starszy od każdego z nich o ponad 10 lat, różnica w mentalności była zbyt duża, dlatego z hip hopowcami spotykał się jedynie w celach biznesowych, nigdy towarzysko. Bardzo polubił się jednak z ekipą Notorious 2, czyli Grandmastera Caz’em i J.D.L., którzy w późniejszym okresie utworzą Cold Crush Brothers. Z Herc'iem dogadywał się dobrze, ale z powodu braku umiejętności Dj'skich, publiczność w tym klubie zaczęła naciskać na jego usunięcie. Herc w przeciwieństwie do Flasha i L Brothers nie był dj'em klubowym, nie potrafił zapanować nad tłumem jak inni. 

W czasach starej szkoły nie istniały pisemne umowy w dzisiejszym rozumieniu. Wszelkie kontakty opierały się na danym słowie i jego dotrzymaniu, na reputacji i wzajemnym szacunku. Rodzący się hip hop dał nadzieję, setkom tysięcy wyjętym spod nawiasu społeczeństwa, młodym ludziom. Dał im nadzieję, ale nie pozbawił natychmiastowo problemów i niebezpieczeństw, towarzyszącym zwykłej codzienności. Młodzi twórcy stali się więc celem zawistnych grup.

Z większością z nich dogadywał się bardzo dobrze. A najbardziej zaufani, wbijali do środka za freeko. Wśród nich był Bambaataa i jego ludzie.
„Oni znali mnie, szanowali mnie. Jeśli potrzebowałbym ochrony, każdy by Ci powiedział, że mogłem liczyć na pomoc Zulusów. Miałem swoją ochronę, ale Zulusi i inni pomagali mi także. Casanovas z Tinymm, Cletusem i Footballem na czele. Gdy oni znajdowali się w klubie, nie martwiłeś się o cokolwiek. Gdy ktoś zrobił coś głupiego, oni się tym zajmowali. Większość z tych gangsterów nie chciała strzelać na imprezach, nie chciała stracić szacunku w oczach takich grup jak Zulu Nation. ”
By dostać się do środka, należało najpierw wejść po schodach, gdzie zazwyczaj Armstrong przesiadywał przy stoliku z grupą znajomych. To tam, na bramce do jednej torby wrzucano opłatę za wejście, do drugiej zaś broń palną i białą. Jak wspomniano wcześniej, niepisane zasady były podstawą współdziałania. Wychodząc z tego założenia, pozwalano pewnym osobom wchodzić do środka z bronią, jak np. Bambaacie. Wiedziano bowiem kto jest uzbrojony, a kto nie. Armstrong płacił swoim ludziom za ochronę, artyści opłacali swoją, na własną rękę. Nim zdecydował się na stałą ochronę, doszło do kilku sytuacji, które doprowadziły do zamknięcia klubu. Podczas gdy najgroźniejsze gangi, pilnowały porządku w środku, D.J. A.J. nastręczał sporych problemów. Pewnego dnia ukradł sprzęt nieznanemu dj’owi. Powiadomienie o tym policji nie wchodziło w grę, zatrudnił więc kilkoro ludzi z 9 Crew  (ochrona L Brothers), którzy przy następnej okazji przeszukiwali ludzi A.J.’a. Stracił on bowiem przywilej wnoszenia broni. 

Następna hardcore'owa akcja miała miejsce pewnej nocy, gdy klub pękał w szwach, bawiło się w nim blisko pół tysiąca osób. Prawdopodobnie w środku przebywała cała plejada gwiazd, od Herca, po Flasha, L Brothers i Bama. Czwórka ludzi (był tam brat Breakouta, Darenell menadżer Funky 4), wśród których był Armstrong siedziało przy stoliku. Nagle grupa około czterech ludzi wbiła przez drzwi z bronią, przewracając właściciela na plecy. Celując do niego z shotguna z upiłowana lufą, skradli torbę z pieniędzmi.
„To był błąd, ponieważ tam było kilkunastu moich ludzi z pistoletami! Z  tego co pamiętam, jeden z nich chciał zejść na dół po schodach, gdy zauważył jednego z napastników. Wycofał się z powrotem na imprezę. Złodzieje weszli po schodach na parkiet i zaczęli strzelać w sufit. Wszyscy położyli się na ziemi. Rozpętało się piekło. Ludzie zaczęli strzelać w sufit. Jeden z napastników został śmiertelnie postrzelony”.
Reszta zbiegła. Skradzionej torby nigdy nie odnaleziono. Arthur został zmuszony do zamknięcia klubu.

To był okres, w którym Armstrong realnie zaczął mieć do czynienia z muzyką, został menadżerem kilku lokalnych grup. Wśród nich (gorąco polecam ich produkcję!) funkowej kapeli Pazant Brothers, która grała chociażby z Melbą Moore. Po kilku miesiącach od strzelaniny w Galaxy 500, wynajął wielki, stary, szeroko otwarty garaż na University Avenue, który już wcześniej pełnił rolę klubu. Była to wielka przestrzeń, ogromny plac. Po kilku miesiącach zdecydowano się na przeniesienie do innej, bardziej odpowiedniej lokalizacji. Zachowano poprzednią nazwę – Exstasy Garage, zaś oferowana przestrzeń była bardziej dogodna, bar był w stanie pomieścić 200 ludzi, zaś tył klubu – parkiet, do 600. Ponieważ typowo hip hopowe kluby dla młodzieży praktycznie nie istniały (poza T Connection, Harlem World ...), rzesza fanów z Galaxy 500, podążyła za Armstrongiem do Ecstasy Garage. Większość miejsc związanych z imprezami hip hopowymi to szkoły, parki. Ilość określonych klubów była minimalna.

Mean Gean i Fantastic 5 zostali rezydentami w nowym klubie Armstronga.


Powyższe zdjęcie przedstawia prawdopodobnie shot z dwudziestokilkuminutowego próbnego nagrania do filmu Wild Style.

Nie otrzymał koncesji na sprzedaż alkoholu, nielegalnie więc rozprowadzał go poza murami klubu, prosto z beczki. Problemów z narkotykami praktycznie nie posiadał, był to czas przed erą kokainy. Na unoszący się leniwie konopny dym, patrzył z przymrużeniem oka.


Przez następne dwa lata klub serwował nowojorczykom występy prekursorów. Hip Hop zaczął docierać do innych stanów, i spora w tym zasługa Mr. Armstronga. Pierwsze lata ósmej dekady XX wieku to zwariowany czas, jak nigdy wcześniej hip hop dał możliwość każdemu (nie tylko sportowcom), osiągnięcia sukcesu. To okres gdy prawie nikt nie miał pojęcia jak przenieść sztukę hip hopu z ulicy do studia i w profesjonalny sposób przedstawić ją światu.

Promowanie muzyków i organizowanie ich występów okazało się łatwiejsze, niż prowadzenie klubu. Północne Jersey, północ stanu NY oraz Connecitcut, to pierwsze miejsca gdzie odbyły się imprezy Armstronga.

W 1982 roku namówił ekipę Cold Crush Brothers do nagrania ich pierwszego singla Weekend. Po latach przyznaje, że błędem było namawianie grupy do napisania nowego kawałka, bardziej logiczne wydawało się bowiem stworzenie znanych już rutyn. W tamtym czasie nikt nie przypuszczał, by uwiecznienie utworów znanych z wystąpień, sprzedawałoby się.
"Oni dopiero co stali się popularni w swoim otoczeniu, mogłeś im nadać miano supergwiazd NY. Byli bardzo popularni, ale wątpię, by byli świadomi zmiany, która nadchodziła. Nie przypuszczam by poważnie traktowali pisanie, nagrywanie. Kiedy mówiłem im, chodźmy do studia, miałem z tym straszne problemy. To dlatego nie nagrałem z nimi nic więcej.  Po tym jak Sugarhill Gang nagrało Rapper Delights, hip hop zmienił się na zawsze. Nie sądzę, by CCB i inne grupy rozumiały to. Było kilka innych grup, które także starałem się nagrać. (...) Oni nigdy nie kończyli pisania utworów, wymyślali rymy na scenie, na poczekaniu. Myślę, że niewielu artystów w tamtym czasie rozumiało koncepcję pisania utworów".
Utwór Weekend ukazał się w labelu Armstronga Elite Records (gdzie wydał także single Mickey'a D i  Heartbeat Brotkers).

Zapraszam do przeczytania wywiadu z Arthurem Armstrongiem, będącym dopełnieniem tego artykułu.

sobota, 3 listopada 2012

Bad Meaning Good (1987) reż. Tim Westwood


W listopadzie, miesiącu kultury hip hop, kolejna dawka oldschoolowych emocji. Dokument brytyjskiej stacji BBC, zrealizowany przez Tim'a Westwood'a, opowiada historię pionierów sceny hiphopowej w Wielkiej Brytanii w latach 80. Kształtowaniu się całego ruchu poświęcili się między innymi: Pride, Daddy Speedo, Fly Boy Dee, MC Crazy Noddy, London Posse, Trevor Nelson, Sipho, Run DMC, DJ Fingers, Cookie Crew, Wee Papa Girl Rappers i inni. 

piątek, 2 listopada 2012

What Ever Happened To Hip Hop (2009) reż. Sonali Aggarwal

 
Dokument, prezentuje obecny stan kultury hiphopowej. Jest to refleksja, nad tym w jakim kierunku zmierza cały ruch, w porównaniu z założeniami starej szkoły. Forma reportażu przedstawiona jest tutaj dość przejrzyście. W ulicznych wywiadach, oraz w domowym zaciszu, artyści serwują konkretne fakty, w oparciu o własne spostrzeżenia i przykłady z życia. Polecam w szczególności, ze względu na zdrowe podejście i klarowne ukazanie problemu. Peace!

"7 Mighty Mocambos & Afrika Bambaataa, Charlie Funk, King Kamonzi - Battle (2012)

czwartek, 1 listopada 2012

The Hip Hop Declaration of Peace

16 maja 2001 roku na ręce ONZ została złożona ''Hiphopowa Deklaracja Pokoju''. Była ona podpisana przez takie organizacje jak: Temple of Hip Hop, Ribbons International, UNESCO, oraz 300 działaczy, pionierów i delegatów ONZ. Dokument przede wszystkim uznaje Hip Hop, jako międzynarodową kulturę pokoju i dobrobytu, a także służy jako zbiór zasad według których powinni postępować, aby podtrzymywać pokojowy charakter kultury Hip Hop i kształtować pokój na świecie.